przyjdź i wyłów mnie spośród łkających róż bo tylko nadzieja plecie mi wianek z ich poskręcanych cierni podtrzymując w niewoli słabnący tobą oddech.
od życia, wiesz, dostałem jedynie maskę - te kruche ciało i kości; skomlenie białych żeber, co proszą o odkupienie boga wciśniętego pomiędzy zamkniętą w nas obojętność
nie odgradzam od źrenic zlęknionych bezsenności w których bezwolnie majaczy zbłąkany myślą księżyc wolę przetopić milczenie na złoto i pozostać bez długów
ze światem.
zasypiam już tylko pustą ulicą rozkradzioną z mdłych barw a na moich krawędziach stygną rozwichrzone sercem iskry niedopowiedzianych szeptem błagań o bliskość
naszych linii papilarnych.
wypluty z łona matki, wypluwam z siebie bezpłodność słów i nie zapuszczam w posiadanie wiecznie chciwych palców - kiedy wszystko co ludzkie, wciąż jest mi tak nieobecne.
To nie pochlebstwo, bardziej stwierdzenie faktu. Mało jest tu osób, fajnie piszących. Czytam - widzę. Nie jest powiedziane, że wszystko musi mi się podobać, przecież nie o to tu chodzi.
w sobie rozsnuci aż po zszarzały horyzont tkamy bezsłownie te wszystkie światła co poprowadzą nas w c i e m n o ś c i a c h
/dni/
od zmierzchu rdzawych pól po srebrnych księżyca zniknięciach szukać będziemy b e z p o w r o t n i e . . .
bo nie dzieli nas już ten wstyd zaplątany w pościel co jeszcze rankiem chciałby oparzyć dłonie z niedotknięcia
a zza okna latarnie jak zapałki w szklanych oczach wcale nie chcą szeptać dobranoc nad pustką krętych ulic gdzie kiedyś - krok w krok - człowieczejąc i palec w palec - z Bogiem wciąż nie umieliśmy zmartwychwstać
my - z przelotów wiatru popiół wypalonych słońc
osiadłych na jednym sercu*
____________________________________________ * - [tu] chodzi o jeden, identyczny sposób kochania.