Siedzę w małej, przytulnej restauracji, blisko rynku. Na zewnątrz ciemna noc, w środku blask setek świec. Siedzę sam, przy pojedynczym stoliku, z białym obrusem, białymi serwetkami i białym wazonem z kwiatami. Biały bez. I świece. Też białe. Biały to piękny kolor. Najpiękniejszy. Symbolizuje dobro. Kojarzy mi się z najpiękniejszymi kwiatami, z aniołami. Z Nią...
Kończę trzecią bądź czwartą szklankę whisky. Mężczyzna, na oko 25 lat, wysoki, brunet, z lekkim zarostem, w białym smokingu gra smutną muzykę na białym fortepianie. Dlatego tu jestem. Siedzę sam, piję alkohol i słucham fortepianu.
Czy tak wygląda niebo? Bóg gra na fortepianie, aniołowie przyrządzają dania? Ludzie są gośćmi odwiedzającymi niebo? Nie. To nie ma sensu.
Myślę o Niej. Każdego dnia. W końcu zostałem bez połowy serca. Czuję pustkę. Niedawno dostałem od Niej list, który czytam codziennie. Znalazła nową miłość. Na początku ucieszyłem się. Cieszyłem się, że układa sobie życie i świetnie Jej idzie. A teraz... Teraz też się cieszę. Ale czuję żal, że to jednak nie ja jestem na Jego miejscu. Tak wybrała. Trzeba się pogodzić. Ostatnio jest naprawdę źle. Nieprzespane noce, pojedyncze łzy. Brakuje mi Jej. Cholernie. Ale wiem, że to koniec. Zniknęła z mojego życia. I ja znikam z Jej. Nie mogę pisać do Niej listów. Nie potrafię tak korespondować. Poza tym, moje listy, moja osoba źle by się kojarzyły i przypominały chwile, które nie powinny się przypominać. Znikam. Muszę. Niech się Jej wiedzie. Niech będzie szczęśliwa. Niech się o Nią troszczy.
Tęsknię niewyobrażalnie...