przyjdź i wyłów mnie spośród łkających róż bo tylko nadzieja plecie mi wianek z ich poskręcanych cierni podtrzymując w niewoli słabnący tobą oddech.
od życia, wiesz, dostałem jedynie maskę - te kruche ciało i kości; skomlenie białych żeber, co proszą o odkupienie boga wciśniętego pomiędzy zamkniętą w nas obojętność
nie odgradzam od źrenic zlęknionych bezsenności w których bezwolnie majaczy zbłąkany myślą księżyc wolę przetopić milczenie na złoto i pozostać bez długów
ze światem.
zasypiam już tylko pustą ulicą rozkradzioną z mdłych barw a na moich krawędziach stygną rozwichrzone sercem iskry niedopowiedzianych szeptem błagań o bliskość
naszych linii papilarnych.
wypluty z łona matki, wypluwam z siebie bezpłodność słów i nie zapuszczam w posiadanie wiecznie chciwych palców - kiedy wszystko co ludzkie, wciąż jest mi tak nieobecne.
To nie pochlebstwo, bardziej stwierdzenie faktu. Mało jest tu osób, fajnie piszących. Czytam - widzę. Nie jest powiedziane, że wszystko musi mi się podobać, przecież nie o to tu chodzi.