Trzymam Ciebie w szafie.
Czasem wyciągam i zakładam na barki.
I tak Cię noszę, najczęściej nocami,
wsłuchując się w psa szczekanie.
Śmierć masz na lewej dłoni,
na prawej głód i samotność.
Trzymasz mnie nimi za szyję
z obietnicą, że udusisz.
Wczoraj patrząc jak
po niebie płyną Twoje łzy,
dowiedziałam się jak wiele
jest jeszcze do zrobienia.
Tylko ja Ci zostałam,
świecie autodestrukcją zarażony.
Bóg Ci już więcej nie pomoże,
bo człowiek pozbawił go nadziei.
I siedział tak będzie skryty,
wszechmocny i zapomniany,
bo nie chce człowiekowi psuć
planów zniszczenia tego, co
w siedem dni stworzył.
Świat się nie zmienia,
tylko dorasta do niegodziwości
gnijącego człowieka