Czemu zawsze muszę być silna? W momencie, gdy się o czymś dowiem, chciałabym móc rozpłakać się i pokrzyczeć, pokazać, że mnie to boli, że zostałam zraniona, że wcale nie czuję się dobrze. Chciałabym. Ale ja wolę iść się przejść, nawrzeszczeć na siebie w myślach, przekląć swoje życie, po czym się ogarnąć i wrócić do mieszkania z uśmiechem na twarzy. Przecież jestem silna.
Ale czy to jest skala siły? Czy właśnie w ten sposób nie jestem słaba? Bo nie potrafię przy kimś płakać, dalej będąc dumną osobą? Jestem więc silna czy słaba? Uciekam od tych emocji, od pokazania tego wszystkiego innym, moim przyjaciołom. Jak tchórz wychodzę na dwór, tam do swojej głowy i tam to wszystko przeżywam, byleby nikt tego nie widział. Może to właśnie ja jestem zawsze słaba, a ci inni ludzie otaczają się siłą? Może tak to jest? Może nie ma we mnie źdźbła siły? Nawet po tym wszystkim, co przeżyłam z twardą twarzą, nie pokazując nikomu jak bardzo chcę ryczeć, jak bardzo we mnie to wszystko uderzyło... może nawet po tym wszystkim jestem osobą ze słabością wypisaną w oczach?
Jaka jest skala siły?