Ludzie patrzą, ja widzę.
Widzę, duszy mej oczami,
Kolorową tęczę, okrytą szarymi dniami.
I radość bólu, którą Nas życia los karmi
Nim ułoży, na mchu... na darni....
Ludzie słuchają, ja słyszę.
Słyszę, w ciszy doskonałej
Prośbę samotności, w krzyku oniemiałej.
I uśmiech podzięki, motylem nieśmiałej,
Czekającej pomocy... choć małej...
Ludzie dotykają, ja czuję.
Czuję sercem pulsującym.
Powiew ciepła, w sercu lodem gorejącym.
I człowieka, bezsilnością swą cierpiącym,
Ułudą szczęśliwości... śniącym...
Ludzie przechodzą, ja staję.
Staję, nie całkiem z daleka.
Nad miękkością kamienną, losu człowieka.
Jego bólu i trosce, płynącej niby rzeka
Tym czego pragnie... tak czeka.
W ten sposób mijam, dróg mych rozstaje.
Od grudnia smutków, po szczęśliwe maje.
I choć przyjmuję wszystko, co los mi daje.
W myślach mych mnóstwo pytań powstaje.
Żadnego nie zwieńczy prawdy zwycięstwo.
Ni odpowiedzi wątpliwej, błogosławieństwo.
Lecz jest jedno, to straciło pierwszeństwo.
dar to jeszcze, czy już... przekleństwo (?)...
( 2009 - 18. stycznia 2011 )