echem opadających wskazówek
powraca zegar uniesień
rok do roku, wers za wersem
sinusoidą myśli uwalnia zmysły
słyszą wyostrzone
jak powstaje życie i czyha śmierć
zasycha skóra gdy nawarstwiają się blizny
rośnie trawa i kwitnie mlecz
został tylko żar w oczach
powiew spłoszonej powieki
pęka bańka mydlana
objawiając obraz niezgaszony
słyszy błogość w zgrzycie duszy
kreśląc wniebowzięcia wyższe
bo są w sercach miejsca
w których chciałoby się
ponownie roztopić
i już nigdy nie wyschnąć
dziś wszystko, w odbiciu luster
wygląda jak potłuczone
zrywa się nagle, upada krzesło
wychodzi z siebie człowiek pobudzony
przyśpiesza kroku
ramionom ku górze witać przyszło
pierwszą wiosenną burzę
taa, odżyć się zachciało
jak niegdyś w ciele chłopca
oddechem czystym cieszyć się zapachem bzu
bez kurtki późnym wieczorem
wybiec przed siebie
znów być tym latawcem
wśród oberwania chmur
majową burzą
przemoknąć życiem
do suchej nitki
i nigdy nie wyschnąć