nienasycony co wieczór pragnieniem gnany skłaniałem się ku tobie
jak nektar sączyłem niemal biesiadnie czas był dowolny miejsce dowolne
na łożu w windzie w parku na ławce pamiętam tańczyłaś rześka w mych żyłach świat tańczył we mnie ach ten mélange ciągłe pragnienie w podniebieniu ssanie powroty do ciebie
musieliśmy się rozstać
zbyt wiele żądałaś siedząc na wątrobie żyć nie dawałaś
jeszcze was widzę póki siła w trzewiach skrzętnie omijam