Dziwny to dzień, spadały kamienie
Wśród tajemniczej, kościelnej gawiedzi
Zwołały mnie jakieś gromniczne płomienie.
Kondukt milowej, zwartej młodzieży
- równo i wespół żałoby wtórzę.
Niosąc ze łzami błaganie pacierzy
- suniemy prosto przez czarną burzę.
Nim przekroczymy sykstyjskie portale,
Ziemia zawyje czy niebo zapłacze
Do trumny zajrzeć zapragnę zuchwale
Kogo pożegnam? - choć chcę - nie zobaczę.
Wichrem przecinam deszczowe kotary -
Dzwon, szept, błysk, mrok, ostatnie kroki
I wnet chwytają mnie wnyki niewiary
Tryumf cmentarnej, prastarej sroki.
To rankiem szarawym, w samotnej mogile
Umarły schowane jeszcze półżywe,
Młodości mej - skrzydła motyle.