Cucąc się rano ocierają z ust krople kofeiny Poprawiają wędrujące ku górze spódnice Naciągają opadające rajstopy nadziei
Płoną Pod osłoną nocy obejmują chłodne i obce ciała Kochanków bezimiennych Wypalają się wirując i unosząc z pyłem Opadają boleśnie Gasną
Biegają po dachach wieżowców Rozcinając powietrze materią jak nożem zębatym Budzą się w nocy i piszą wiersze Chcąc uchwycić uczucie i zamknąć je w szufladzie Zanim wyśliźnie się z rąk jak mokra ryba
Łapię wspomnienia za kołnierz Zgniatam papierosa Odkładam pióro i gaszę światło