Zastygłe w upale miasto Słońce niosące życie W swoim bezmiarze Potrafi osłabić i je zabrać Jakby chciało osiągnąć konsensus Z samym sobą Raz daje innym odbiera, co dało Jak mityczna chimera Bucha z paszczy żarem Językiem o barwie pomarańczy liże ulice Błyskiem oślepia oczy przechodniów A tych mniej! Pochowali się w domach Wyjechali nad wodę Przysiedli na ławkach w parkach Ale i tam ciszej Ptaki mniej skwapliwe w śpiewie Opustoszały place zabaw Nawet psy czują się zwolnione Z obowiązku szczekania Myśli snują się leniwie Ociężałe Ale to się zmieni I znowu będzie tak Jakbyśmy nie chcieli...