Za oknem świat nie obłaskawia zielenią, odchodzi. Drzewa stoją bezlistne. Nic nie mówią w czarnym chłodzie.
Nie mówią, lecz zrozumiała jest ich mowa umarła. Przerżnął niebo ostatni błysk. Na korze krwisty szkarłat.
Jakiś mężczyzna krzyknął, kobieta mokrą gubi chustkę. Pobiegli w lewo, w prawo. W tę samą, zimną, czarną pustkę.
Zabrakło powietrza. Świat zachwiał się w swym sensie, w bycie. Za oknem, od wewnątrz, coś umarło. Życie.