Z domu wychodzę o szesnastej. Mijam dwie ulice. Nowo powstałą galerię.
Nie jestem pewien, czy można mówić, bym istniał. Są we mnie myśli.
Moje ciało porusza się, ale nie widzę własnego ja. Jest gdzie indziej.
Zmierzam w stronę autobusu. Wyjazd punktualnie o 16.35.
Wbrew pozorom, nocne zmiany, chociaż monotonia pracy męczy umysł,
wydają się poetyckie. O czwartej nad ranem, gdy odbijam się na bramce,
by z szatni zabrać rzeczy, osiągam pełnię stanu literackiego.
Nie wymuszam słowa. Mówię cicho, bądź wcale.
Elastyczne i zmęczone ciało myśli o śnie. Umysł chce spokoju.
W elektrycznym świetle różne obrazy pojawiają się przed oczyma -
maska samochodu jest dwojgiem całujących się ludzi,
drzewa zdają się iść w tą samą stronę, co ja.
Śniadanie i kawa. Papieros na balkonie. Wychodzę cicho,
by nie obudzić ukochanej. Dopiero pod prysznicem uświadamiam sobie
własne istnienie, w strumieniach gorącej wody. Łagodzi spięte ciało.
Wciąż próbuję zmienić coś więcej, niż tylko brudną bieliznę.
/Wrocław, 2017
Taaa,
Wrocek i wszystko jasne 😏
To jest okup, jakiego żąda szczęście.