Wśród nocnych uniesień i wdzięków, Z ust dobywa się szept nieustępliwych jęków, Za oknem jedynie dwa cienie splecione, Igrają ze sobą i w siebie wcielone, Odkrywają swych istnień sens wieczny.
Nikt ich nie zna i nikt nie słyszy, Więc trwają one w upojnej ciszy, Tak nadzwyczajnie i bez snu spełnienia, Szukają w swych ciałach nowego zbawienia.
Kim one, ja nie wiem, skąd dusze ich tutaj, Milczy o tym i mędrzec i buhaj, Lecz jedno co pewne, to noc im jest miła, Dzień krótką gorączką sennego motyla.
Więc życie swe całe ulotnej chwili księżyca, Poświęcają nie myśląc o losach dziedzica, Kto jednak ich może oceniać na tym świecie, Gdzie każdy wpatruje się w swych żądz niewinne - dziecię.
Znudzony już nieco tym tańcem osobliwym, Idę dalej i mijam kolejne okna ludzi szczęśliwych, I nucę myśli na przekór tym obrazom poczciwym, Że cienie te przecież mogły być tylko teatrem - dusz skrytych.