Wiem, że to niezbyt realne, ale czuję jakbym w płucach miała kamienie. W środku coś mi tak paskudnie ciąży lecz oddycham walcząc z umysłu omdleniem. Wszystko mi niby obojętne, lecz wystarczy urywek obrazu, jedno wspomnienie, a wtedy objawia się żal i samozawiedzenie. Bliscy sercu, a w perspektywie obecnej bardzo odlegli, jakby ktoś spuścił kurtynę albo z upływem czasu ich twarze wybledły. Tak mi szkoda, chcę coś zrobić jakoś ten bezdech i bezsłów zakończyć, odsłonić zasłonę, odetchnąć, znów składnie operować słowami. Na razie jednak jest za wcześnie, więc opleciona od zewnątrz i wypchana od środka bezmyślnością oraz tym co niewypowiedziane zawinę się w koc, zmrużę oczy senną nijakością hamując żale.
Tak jakoś wyszło, że wpadło tu parę neologizmów. To pierwszy raz gdy przewijają się u mnie w wierszu, więc mam nadzieję, że za nad to nie pomotałam się w ich tworzeniu.