Widzisz dwie gwiazdy w końcu A wzrok marnieje w gorejącym słońcu Znajdujesz głodny słodkich ciastek stosy A żyły zatkane ryczą wniebogłosy Dostajesz klucze wymarzonego domu Ale zamieszkać nie ma tam już komu Wpychasz rozpaczą głaz na szczyt góry W nagrodę mając swego świata wióry Przegrany zwycięzca, sprzedany fantasta Na koniec z potu na kromkę omasta Być może mapę miałeś starej daty Albo ktoś tobą zdobił sobie szaty To wszystko nieważne. Opuszczasz powieki Ani sekunda nie wróci przez wieki. Nic nie powtórzysz, ręce ubabrane Na nogach setną leczysz kolców ranę I myśl ostatnia jak kaganek w celi "Zrobili co chcieli " Pinokio, drewniany rzemiosła stolarskiego cudzie Miałeś tylko spektakl w podrzędnej tancbudzie Chciałeś Makbeta? Otello ci się marzy? Pinokio nie ma do tych wielkich ról twarzy. To prosta zabawka, zwykły szot medialny Nieważny epizod prawie teatralny. Zmęczonyś? Odpocznij. Patrz, jaki wschód słońca. Ten cud można oglądać niemal bez końca. A jednak… za pięć miliardów lat Zgaśnie nawet ten cudów pełen świat. Po co więc ten pot? Te spękane dłonie? … Żeby mieć świadomość że próbowałem, na koniec. Nieważny, kruchy, słaby i jak kloc głupi Spróbowałem sobie jeden cud kupić. Nie wyszło. Wiem. Nad miarę mierzyłem. Jednak przynajmniej marzeniem karmiłem Każdą chwilę nieważnego życia. Wizję poza horyzont miałem do popicia. Reszta tych mrówek nosi przez wiek cały Kawałek igliwia, jakiś kamyk mały. Nie byłem wyżej niż te mrówcze stada Czasem nawet niżej, gdy przyszło upadać. ale latarnią swojej wyobraźni Przekraczałem krańce przyziemnej jaźni. Dawałem gwiazdom odkrytym imiona Trzymałem wszechświat w swoich ramionach. Zdycham w polu, krok dalej niż padłbym zwyczajny Jednak czułem mrok zza galaktyk skrajnych. Śmierć to śmierć. Ot, zwykły akt świata, Ale myśli sięgnąłem godnych oblata. Pokorą nie z wychowania a z życia mądrym byłem. Choć niewiele zmieniłem, jednak wiem że żyłem.