W zagubionych śladach kwitną kałuże, Powieki błota kryją źrenice Pełne westchnienia słonecznych nici Uniesionych wiatrem w pajęczym locie Szukają oczu w szklanych domach.
W wskazówkach zegara komar krew sączy Przez okna przestrzeni świata, Gdzie noc tuż przed świtem krople spija Z jaskiń dręczących nagie postacie Czyniąc w ich ciałach spustoszenie.
Rankiem mur przeciw Tobie wstaje Ciężki, zimny i milczący jak kamień Słowa splatają wciąż rusztowanie Rozcinając horyzont w szczeliny aluzji Wstydu sumienia pragnącego łaski.
Krople deszczu jak łzy spoglądają Z powodu płaczu, że ten patrzy na ciebie Przez słońce krwawe w wrotach imienia Tęsknych ust dawnej chwili W pamięci, która zapomnieć nie potrafi.
Pośród ulicy w samotnym odbiciu Lęku splecionym w murze Gdzie mrok sen przytłacza W lustrze trwogi kroczącej przez tajemnice W lampach zaprawdę prawdziwe jest światło.
Ciało jak róża poniżej płatków cierń tworzy W cyprysach nadziei jak pocałunkach nieba, Gdzie wiatr szeptem twarze dotyka W bezgłośne jak oczy rosy Łzy pamiętne uniesienia.
Chmury nie mówią, są tylko marzenia Ciche podpierające jak laska, W pieszczocie snu, w ogrodach Zagłębiają pierś w krokach pocałunku Kiedy potrafisz słuchać siebie.
Niebo, gdy nie ma znaków czyni pas nieskończoności Jak woda pomiędzy ziemią w kryształach krajobrazu Osadzonych miedzy mgłami powrotów Przez wzgórza pamięci nóg stąpającego czasu Tworzy wyspy z najdalszych granic skrzydeł ptaka.
Jak w szklance wina czerwone usta Zaklęte miedzy własne wsłuchanie W strumieniu światła grzech zatapia morze Wybaczając za dar całowania, Odpuszczając twarzy, co ból zadała.
Szepty i śmiech pod snem pękają w lodzie W oddechu ciepła jak wiosny Ponad miarę Morfeusza samotności Gdy umiesz spojrzeć we własne odbicie Dzień po dniu ponad miarę przenośni.
Nadmiar w mnogości cel tworzy W dłoniach jak kwiecie zziębniętych płatków Tęsknych nocnego blasku dotyku, Bo kto raz w sobie go poczuł Sam w sobie tęsknoty jest przyczyną.
I być może róże niczym lwy są kolebką wiatru Co głaz na arenę pomiędzy żartem toczą Jak wskazówkę kompasu w szkle spękanym Lecz nie spijaj łez... by karmić rechot żabiego śmiechu Kres nie istnieje dopóty czasu nim nie sycisz.
Okruchy w karmniku wargami są źródeł Ręką opadającą jak krew miłości Przenikającą przez ścian głębinę By wobec niej znów powrócić Mając smak w ustach po dwakroć ten samy.
Niepomny, więc ten, kto wody szuka W głębi piasku wypalonego słońcem Dziecięcej zabawki zgubionej w morzu W siodle kucyka przez bilet kupiony Za sens naśladujący innego człowieka.
Pył lekkim jest wszędzie jak żar słońca Płynący w żaglach uczynków okrętów Lecz nie wszystko lekkim jest pyłem Pomiędzy kotwice i łodzi topiele, Albowiem ludzie zjawy i upiory tworzą w czynie.
Każdy promień znak kreśli jak chmura na niebie Co z wiatrem zmagań ma wiele Stając się niczym kurtyna dla słońca i deszczu Dając tym wszystkim podobieństwo, Albowiem nikt w bólu i radości nie jest jedyny.
Gdy brzęk łańcucha noszą ślady W szalu z niezwiązanych oczek Niczym ćmy odbite w lutni więzień Wschodzą dłonie w głodzie słońca, Szukając marzenia w cudzym kwiecie.
Wino wypełnia serce szlachetnym trunkiem O ile ten w nadmiarze własnej czary nie topi Pamiętając o ustach bliźniego W takiej,że samej czarze zamkniętej O krwi w prawie do szczęścia każdego serca.
Próżno lepić bałwany na morzu Szukając skrzydeł mustanga Wezbrane raz fale brzegi zabiorą Domy i zieleń znajdą się pod wodą, A innemu przyjdzie szukać kotwicę.
Nie morzu brzegów brakuje Ono i bez nich w topieli istnieje Największe próżności stworzyli ludzie Przez rzeki krwi wijącej się jadem Czyniąc siebie tym, co rzeki wyrosło.
Czas jak chmury z wody zebranej Przemienia ociekające postacie Więc, z czego czerpiesz takim się stajesz I nawet rosa choćby najczystsza twarzy nie zmyje Opadnie na dno jak duszy kamień.
Skrzydła, gdy w pługach błędnie wiedzione Spoczynek próżno orać będą Tępiąc lemiesze o dawne siewy Koryta rzeki w nich nie obrócą A jedynie łzy dadzą.
W każdym ogrodzie wschodzą marzenia Stają się żywym promieniem w drodze Gdzie czyn wdrożony powrotu nie ma Zatem niech myśl przed życzeniem jest pierwsza By plonem chwast nie był pustka czy klęska.
długie wiersza i poezji nie czyni...? cóż wymagać skoro już dwa wyrazy czynią problemy....więc może łatwiej : Puk puk Kto tam ? A kto tu ? Ja A tam? Też ja Więc kto puka? A kto pyta ?