w niedzielne poranki zegary chodzą do tyłu słońce przeciąga się leniwie po czym wpada jak kot przez zalotnie rozsunięte kotary łasi się liżąc splątane nasze stopy
/jeszcze chwila nim przesiąkniemy zapachem kawy/
przygląda się błyszczącym oczom z poczuciem że jednak chyba nie w porę