Utrzymałem w sobie konkretną chwilę na tyle długo, aby wszelka tajemnica czasu wyjawiła przede mną przemijalność i niepowtarzalność samej chwili. Trwałem tak, co oznacza - nie byłem - za wyjątkiem ciała skurczonego na podłodze, w innym wymiarze, jak tylko pośród wspomnień i myśli. Mówiłem do siebie - cynik, megaloman, egocentryk, ale słowa te nie trafiły do mojej duszy. Odbite echem niknęły, podobnie, jak na szybko przywołane obrazy, gdzieś z podświadomości - zlepki świateł i przedmiotów, mieszanka smaków, i różne zapachy. Wszystko rozmywało się w spokojną ciemność. Pod zamknięciem powiem, trwałem dalej, tylko w emocji, stanie ducha, nastroju, mocno skupiony na sobie i własnym przeżyciu - istniałem tak przez chwilę, a wcześniejsze sekrety i tajemnice nie były niczym więcej jak oddechem zwierzęcia zmęczonego po polowaniu.
Myślałem wtedy - rozumiem to wszystko, żadne zagadnienie metafizyki nie jest mi obce, ale nigdy nie pytałem, czy myśli mają rację bytu inną, niż chwilowy miraż zdarzeń porzuconych w pamięci jak skóra węża gdzieś w odległych lasach Amazonii. Myślałem - zdołam uchwycić to wszystko - i trwałem dalej w tym stanie, nierozumny, zapatrzony w siebie, przekonany - nie posiadam złudzeń, łudząc się, że tym właśnie są metafizyczne prawdy.
Był to bezruch, stagnacja, człowiek zatrzymany w chwili, zbyt przerażony, by pozwolić jej odejść. Jednak, kiedy wreszcie miniona chwila odeszła w niepamięć, wraz z bagażem doświadczeń, poczułem prawdziwą ulgę.
(:
hmmm ...... :)