Łąka domu, hen po horyzont
To tutaj zostawiamy wszystkie swoje rzeczy,
Meble, rowery, ciuchy, skarpety i buty,
Nawet, gdy właśnie za oknem sroży się luty,
Wszystko w milczeniu zegara zostaje pieczy.
Widzisz? Na początku spragnionej stóp ścieżyny,
Obok gratów, drobiazgów, jest miejsce na skarby,
Co łagodniej niosły przez twego losu garby.
Łzy, pocałunki, dotknięcia, też dzikie miny.
Jeżeli jeszcze coś zostawiłeś przy sobie,
W skrzyni z księżyca blasku możesz to schować.
Westchnienia, gdy w końcu mogłeś ją pocałować
I piękne jej spojrzenia spod firany powiek.
To wszystko? Na pewno? Nie bój się prawdy, uwierz,
Tu nic nie zginie, zawsze możesz przecież sięgnąć,
Choćby znów poczuć, jak wtedy, błahostkę jedną.
Nie uschną, jak piramidą zgniecione mumie.
A jednak coś jeszcze trzymałeś wciąż w ukryciu!
Brawo! Daj, sam ułożę... Jakie piękne twarze!
To twoje dzieci? Jedno ze spełnionych marzeń.
Tak, jeszcze się spotkacie. Wiem, że na to liczysz.
No cóż, lekki i żwawy, do marszu gotowy!
Podnieś wzrok, za chwilę bezkresu zaczniesz taniec.
A tego nie odkładaj. Miast kija różaniec
Będzie Ci poręczą i stóp krokiem miarowym.
Teraz jeszcze tylko coś ode mnie, na drogę.
Podejdź, niech cię przytulę z całej mojej siły.
Nareszcie razem! Ty znów ze mną, synku miły.
Już bez cierni, sam człowiek ze stęsknionym Bogiem.
Quid Quidem