Szłam poprzez równe, proste drogi,
co wiodą do uchylonych drzwi piekieł.
Przemierzałam ścieżki kręte i kamieniste,
lecz prowadzące do Bożego sumienia.
Pokonywałam zakochane w niebach góry,
co wzniosłymi czołami zawadzają
o pękate, bure obłoki, senne
po nieprzespanej nocy.
Brnęłam poprzez doliny,
w których krynica jest ludzkich łez,
źródło dusz…
Moja pielgrzymka nie miałaby końca,
gdybyś nie nawiedził mojego snu,
kiedy zasnęłam, zmęczona i smutna,
z wilgotną twarzą wtuloną w łono leśnego runa,
przykryta cienkim cieniem,
którym otuliły mnie lipy i kasztanowce…
W tym śnie oznajmiłeś,
że bezcelowa i zbędna jest
moja tułaczka.
Że nie tędy trafię do Twego grzechu.
Nie tędy zanurzę się
w pieszczocie rozmarzonych dłoni.
Nie tędy dotrę do Twych warg,
kutych w marmurze…
Nie tędy biegnie moja droga ku temu,
na co każdy czeka…
Wstanę więc, zanim świat ogłosi świt,
i wrócę tam, gdzie zostawiłam łzy,
ból, cierpienie i strach…
Tam czeka bowiem na mnie miłość,
której trzeba uczyć się pomaleńku.
Piękny, mądry, wręcz monumentalny!
Dziewczyno, naprawdę wędrujesz po przestworzach POEZJI!
Podziwiam...