/Siedzę posępny, nastroju chorego na rzeczywistość/
Leczą mnie z wierszy. Słowem i spojrzeniem. Wypłatą.
Ciągłym rzucaniem z miejsca na miejsce. Leczą mnie z wiary.
Wydrukiem na poczcie, paragonem ze sklepu,
sięgającym po złotówkę bezdomnym.
Rusza mnie ten widok i sam ruszam szybciej. Chciałoby się rzucić
do pudełka parę złotych, ale to próżne. Dla własnej satysfakcji
pomagać. Ale to ludzkie, dla własnej satysfakcji.
Leczą mnie ze wszystkiego.
Odruchowo sięgam po zeszyt. Czasem jak po dziwkę,
czasem kochankę. Odruchowo. W przypływie. Tamy
we mnie puszczają. Puszczają powoli słowa ze snów.
Zatrzymują w miejscu rozpędzony padół.