Sąd półcieni
Sam w nicości głuchym kręgu,
Sąd słabych nade mną czyha,
By skazać świat mój na zmianę,
Sąd dzieci głupoty pode mną,
Czeka na wyrok swych ojców i karę.
W noc chęć wzmaga się ucieczki,
Od kręgów i stronnictw teraźniejszości,
W noc nie ma już myśli pewnych,
Tylko strach przed triumfem niższości.
W dzień nie widać przecież dobrze,
Zarazy koszmarnej - plugawych odcieni,
Ona się skrzętnie ukrywa w swej norze,
I czeka na noce pochodów półcieni.
Wtedy dopiero ukazuje swe oblicze,
Głosem mówić zaczyna nazbyt dobrze znanym,
Nakreśla linie podziałów i nowe wytycza granice,
Które poranek okrywa rozsądkiem pijanym.
W teatrze tych tragicznych ról,
Wszystko wciąż odbywa się na wpół,
W połowie się kocha i niecałkiem płacze,
Czasem ktoś wyzna – ja ci nie wybaczę!
I tak to wszystko trwać będzie w swej pysze,
Dopóki ktoś nie krzyknie – ja was uciszę!
Autor