Rynek pozwalał na uporządkowanie chaotycznych myśli. Usiadłem na ogródku jednego z pubów. Czując w gardle dobrze dobrany bukiet słodów, rozlałem gorycze po blacie stolika.
Piękno nieba zapisane w chmurach Jej oczu heban, złożona struktura I karmelowa, rozgrzana skóra Uśmiechem łagodzi wszelkie konflikty Piegi, kolejne akcesorium z natury Włosy, zanurzyć palce w ich głębię Tę słodką czekoladę z cynamonem Biodra i piersi, niewinne, bezcenne Wargi przygryza, w kolorze purpury Stopy, dodają animuszu, polotu Wzbijając się, ńań czyha mgła pokus
Zapaliła papierosa. Jej aura, siedzącej na parapecie i przyglądającej się z zadumą miastu, biła mocniej niż zwykle, mocniej niż dzwony jednego z wielu pobliskich kościołów, zwiastując zmiany niespokojnego gruntu. Zebrało się wreszcie na deszcz. Chmury już od dłuższego czasu szeptały o kroplach, wiedziały wcześniej od nas, gdzie nas zastać... w rozgrzanych latem uliczkach starówki.