Ponowa
Radość odeszła
śladem łez
na szczerym polu
smutkiem pociemniałych policzków
requiem ułożył jej ból
inskrypcjami zmarszczek
powierzchniom źrenic
chłód wyrzeźbił w witraże
lodowej ciszy szklane sny
jakby to co martwe
mogło w nich dalej
tajeć w życie
cierpienie już dawno umilkło
w zgojone blizny
więc nie zagryzaj warg do krwi
nie powrócisz szminką
ich czerwieni
ku jesieniom rozstajnych dni
wygasły żar
popieli się wspomnieniem
w nieba umarłych gwiazd
latarnią rozbitków
samotny księżyc nadziei
jaśnieje morzom tęsknoty
odbitym światłem
słońc zgasłych miłości
błękity wiary świecą
niebom pusto
bluźnisz: "śmierć wszystko wybieli
niczym pierwszy śnieg"
jakby bezradny anioł
rozpaczą
wyrwanych skrzydłom piór
lodowym pyłem ponowy
mógł ocalić
zwątpieniem aż po ostatnią samotność
zbłąkanych w ciemność
gdy ostatnią wolnością
bezsilnie upadłych
nie może być już nawet
cichy poranek
samobójstwa.
l