Puchowe, pierzowe, poliestrowe. Płakały pod nimi rzesze samotników. Rodziły się w bólu i krwi nowe serca. Towarzyszyły ostatnim oddechom, jękom, cierpieniom, drgnieniom.
I nie mówią nic.
Wyprane, wykrochmalone, bezgrzeszne. Bezpamiętnie milczą pod groźbą wielkiej kary. Nie wydusisz z nich łez, potu, krwi.
Śladów szminek tu nie ma.
Bezludne wyspy, białe archipelagi. Jarzą się na sznurze. Piękne panny młode gotowe na nową noc poślubną, pośmiertną, powszechną.
Dajecie chłód, tulicie opuszczonych, dzieci chronicie przed złem z szafy. I co wy o tym wiecie?
W waszych mętnych żyłach, mereżkach, richelieu, płaskich i fabrycznych, już nie moja płynie krew. Zapomniałyście zapach człowieka.
Puste opowieści, spłowiałe wspomnienia, martwe struktury jedwabiu.