przysiadłeś na skraju mojego snu przygryzając źdźbło trawki poprawiałeś słomkowy kapelusz spod którego wydostał się niesforny lok szelki niebieskich ogrodniczek opadały na biodra jakby chciały je przytulić lewym okiem próbowałeś złapać słońce ono jednak uparcie bawiło się w chowanego na nagim torsie
było gorąco niecierpliwie buzowała sodowa w butelce odruchowo oblizywaliśmy usta...
trwało to może jeden przelot trzmiela czuję wciąż dogania mnie zapach świeżo skoszonej trawy