Przed budynkiem rozsypały mi się kredki, mazaki, i wylały farbki, tak bardzo chciałam narysować obraz, który widzę, gdy zamykam oczy… Tak po prostu skończył mi się czas, innego nie dostanę, ten się nie zatrzyma jak słój wewnątrz drzewa. Rozlega się ciężkie westchnienie chmury, ni stąd ni zowąd zaczyna wylewać tony, jakby wzbierała przez cały miesiąc. Po deszczu zawsze wychodzi słońce i wysychają wykopki kretów, gdzieniegdzie widać i żółty odcień skromnego mleczyka…