przebiegłem po śnie gubiąc noc na bezdrożu ciszy galop koni zarysował ostatnie tchnienie horyzontu
za murami bezbrzeżne przykryte dywanami dialog blasku niedopalonych świec trącam niebo urwane gwarem krętych ulic samotność potyka się o garb wielbłąda koci wzrok i jaśminowy salon
dobre samopoczucie to towar deficytowy szczególnie w poczekalni kolejnego dnia irracjonalny demon gardzi zegarami lekarze zmuszeni są wyjść młodość zostaje królem starość błaznem
Mam problem z tym wierszem, bo o ile 2 pierwsze zwrotki mógłbym wierszem nazwać, tak ostatnia strofa zbyt mocno odstaje. Nie wiem, skąd u ludzi potrzeba mówienia wszystkiego do ostatniej kropki, albo rzucania się na wielko-filozoficzne rozważania o wszechświecie w ostatniej strofie.
Przeciez podmiot liryczny przestał mówić po słowach jaśminowy salon. Później mówił marekg i niepotrzebnie.