Późne ogrody miłości jesieni złocone tęsknotą więdnących liści zbrązowiałe strupami poranionej ziemi koralami rosy umajone przeczyście skrzydłami chmur uleciałe światło ptasimi kluczami zamknięte błękity lichotą słoty wątłe łez ciało strojne w omszałej szarości aksamity żagiel ust jaśnieje w mórz deszczu w ostatniej jachtu nadziei czerwieni koralowe rafy fioletów zmierzchu mijając świtu latarnią zieleni nim zimna stal kosy księżyca zetnie jasność w gwiazd ściernisko pajęczej nici kibić wiatr chwyta gnając boso w cisz wrzosowisko burzany mgieł wśród stepu przestrzeni bezkresnych równin zakryją zwątpienie tlące się nami ciała jak cienie rozkwitną aż po ostatnie milczenie w późnej miłości o chłód jesieni ciągle o siebie zbyt wcześnie spóźnieni.