powinnam obudzić się jak rosa powietrzem chłodnym i czystym
wyglądać i deszczu, i słońca parować powoli otulona ciepłem zastygać w kryształy chłodniejszym powiewem stawać się chmurą ulatać na wietrze i zwiedzać światy nadniebne, podwodne wśród ptasich piór i sierści zwierzęcej i stawać się łzą czyjąś, i potem napajać ulgą strapionego wędrowca nie kończyć się, nie zaczynać od świtu do zmierzchu, od zmierzchu do świtu
tymczasem drżę w obawie by ten mały listek nie wypuścił mnie nie roztrzaskał mnie o ziemię