Polubiłam Cie przypadkiem Od tak, jak poranną kawę Albo bułkę z dżemem
Jesteś zwykły i niezwykły Wtedy kiedy powinieneś Tlisz się i płoniesz dla nas By spędzać leniwe wieczory przy kominku Albo ogrzać pilnie moje dłonie Gdy wrócę z mroźnego spaceru Wsuwam Ci je pod koszule A Ty zgrywasz kamienną twarz Bo przecież jesteś najsilniejszy Niosąc nasz dom na swych barkach
Potrafię biec z Tobą ramię w ramię A gdy tracę oddech i nie nadążam Odwracasz głowę nie pytając czy wszystko dobrze Tylko krzyczysz że dam radę
Innymi wieczorami włóczymy się tak wolno Że nie zostawiamy nawet śladów na tym świecie Wdychając po brzegi płuc oddech lasu Kochamy się w głosach ptaków Podpatrujemy delikatne sarny Jak snują susy po leśnym prześcieradle By zasnąć opleceni sobą Jak w najpiękniejszych poematach