Płynęłam na statku przez ciche morze, po niebo sięgałam ręką i Anioł zstąpił...spojrzał na mnie i przeszył mnie swą potęgą. I byłam Nim, a On był mną i założyłam białą sukienkę, pląsaliśmy płynnie niczym w powietrzu i choć przez chwile poczułam się pięknie! Lecz przyszedł wiatr, ogromny grzmot i zdarł ze mnie sukienkę zabrał ze sobą mojego Anioła, a mnie pozostawił udrękę. Gniewne morze rozbiło mój statek, a ja z nim walkę podjęłam, fale uderzały o mnie jak o skałę, aż w końcu utonęłam. Pląsam teraz gdzieś w głębokich toniach, dusza moja żałośnie śpiewa, słona woda pali mnie w oczy... ...a może Anioł znów zstąpi z nieba...?
(taki troszkę w innym stylu, bardzooo rymowany ;) )