On na górze i ona na dole i oni wszędzie Ona na boku i on też leży i razem umierają Reszta ziemi nadal w tej samej pozycji Niebo jest dziś najlepszego koloru
Niebawem wyjdą wypić świeży deszcz Wiatrem posmarują chleb płaszczyzny Usiądą po środku bezimiennego idealnego słońca Za stopy się trzymając i oczy ucząc obrazu
Zaczną jeść się nawzajem ale powoli Pod klonu cieniem zażywając dawki wstydu On ją dotknie automatyczną pieszczotą Ona mu powie najdłuższe słowo jakie zna
Jeśli tylko zegar ułaskawi czas językiem Zatrzyma wskazówki na wpół do dłużej Napisy na ich wygiętych ciałach wykują W pomiętej trawie ostatnie krzyku spełnienie...
Przesiąknięte wszystkim naraz... jeśli mogę tak to nazwać... Niesamowita dawka pożądania, sexu, wzajemnych pragnień... Artystyczna forma, chylę czoła...