Myśląc o jesieni, zaczynam doceniać tą jedną przesuniętą donikąd godzinę życia. Nigdy nie szeleściły mi myśli, że liście też mają jakieś piękno upadania. Ich schyłek, albo schyłek dnia, roku, czy mojego życia to w końcu te samo pokolenie rozrzucone pośród wiatru i rozłożone w czasie. Niesamowity, nieludzki hart tyjących źrenic od niedoboru światła sprawia, że wraca mi nadzieja na przyszłość - i o ironio - pod koniec listopada.
pośród nagości drzew można kołysać jedynie myśli o tym, że własna nieugiętość nie może być jednocześnie zielona
bo metafory też można przeziębić
czemu nie docenić że robi się cieplej na sercu go docieram kolejny dzień jedynie suwakiem pod samą szyję?
ciekawy jestem czy pośród wieczornej szarugi księżyc też wypatruje pełni człowieka
co z wystającymi bosymi stopami suszy zebraną głowę z ulicy w księgach
nie widząc różnicy kto stoi za drzwiami i że to nie jesień trzyma życie pod kluczem