odrysowując miękki sen przebijamy się przez grawitację bezgłośnie urywają się więzi jak dojrzałe jabłka pośród pól ściętych świateł kołysanych kosmicznym wiatrem spadamy w otwarte dłonie pustki
w miejscu przecięcia dwóch spirali wielkości ułamka sekundy okoleni przekrojem jutr i wczoraj - brzegu za dalekiego o wyciągnięcie ręki
jak tracące lepkość cząstki w bezdeni kondensatu Bosego-Einsteina toniemy w wierszach ze słów jak pośmiertne skurcze - puste gondole w zatrzymanym młynie wyblakłej galaktyki