Noc do miasta wkracza, i tym goręcej śnie o ideale, Gdy zimno, sny są dłuższe, obfitsze w detale. Ruch koniem poprzez, czarne kwadraty kołdry, Gdzie sześćdziesiąt cztery pola to samotność? Czas to czas, a bariera, to ciepłe jej ciało
Czy to ciemność krzyczy? Czy to Ty? Przecież ciemność milczy, ktoś tam łka, Co z ciemnością się złączył, gdzie wzrok nie sięga Tylko głos płynie, Ach jak wysoko. Gdzie rozproszone światło, jest generatorem myśli.
I tam w głębinie, Gdzie upiory, proszą o modlitwę, gnije nasz biały most, I w te drogę, co wiodła w las, mój bucior się wtapia A ja osłupiale patrzę i z przerażeniem Jak wierzby szumią i wszystkie światła gasną W tym śnie błądzę drogą własną
suma dusz się nie zrówna ciałom nieobecnym różnicy oddziela je zbyt wielka jedna niewiadoma mogę do ciebie biec przez pola szachownicy oddam głowę dobrowolnie na szafocie Twych kolan gdy znów gońca u kresu królowa pokona