Nigdy nie zrozumiesz
zbłąkanej duszy wędrowcze
tak zupełnie
do końca
ona jest płochliwa
i krucha
dla siebie samej milcząca
W świetle księżyca
walca wygrywa na harfie
w pochmurny dzień
z wiatrem tańczy tango
Uśmiecha się kiedy ją karcisz
łzy ocierając ukradkiem
kaja się kiedy ją chwalisz
jakby ci usiłowała powiedzieć
oddaję przecież są lepsi ode mnie
tak jak i jej przykazano
Jej najpiękniejszym wspomnieniem
jest kamień węgielny poezji
tylko jej oddany bezimienny
zroszony zimnym potem zastygnięty
Jej najwierniejszą modlitwą
są kwiaty paproci malowane światłem
figlarne spojrzenia stokrotek
zatrzymane w kadrze
Kwitnące kaczeńce na łące
trawa falująca w słońcu
Mrugające żabim oczkiem niezapominajki
są jej rachunkiem sumienia
paciorkami dni i nocy splecione
pory roku
litanią do odmówienia
dla tej jedynej równonocy
od znikającego dmuchawca
dla niej samej koczującej
u bram piekieł
niekochanej