nieodkochany poszczuty bezsłowny odchodzę od tej co powietrzem się stała dla mych rumieńców o poranku
w mych i w jej ramionach kruchych bezkresność porwała i te wargi wilgotne od rosy wabią i obezwładniają wduszając nadzieje bitą ostatnią deską nieoheblowaną
niech znów otworzą się nieba lub piekła czeluści bo w dojrzałej ciszy słodkich dźwięków nie ma!
Lubię te Twoje..wiersze, zawsze mnie czymś zaskoczysz, a czasami... słowa dla mnie zbyt... sam wiesz...:):):) Więc jak nic cieszę się, że znowu piszesz Mariuszu, tylko trochę szkoda, że tak smutno.... :(:( Mam nadzieję, że to...przejściowe :)