Menu
Gildia Pióra na Patronite

Spacer radości

Niedzielny Spacer Rajem Pod Niebem.
Zamiast dwudziestego pierwszego wieku,
Spokój pewność i jabłko soczyste w plecaku.
A skoro niepewności nie nieśliśmy owocu,
To szliśmy zachwycając się sadami raju,
A Niebiańscy próbowali zachwycić nas
I malowali zorze jak tylko Niebo potrafi.
My wyrafinowanie spoglądaliśmy, dzieląc
Naszą ludzką uwagę, oddając im swoje -
Rajowi ziemi zachwyt, a Niebu uwielbienie.
Dziwne. Nie było gwiazd. Nie było łez.
Ani tych ze smutku, ani tych ze wzruszenia,
Ani nawet tych ze śmiechu do łez,
A jednak wędrowanie było jak poezja.
Pełne zwrotek, a w nich strof i wersetów,
Porownań, przenośni, symboli i rymów.
Romantycznie szliśmy jakbyśmy
Stali się epicentrum ballady Mickiewicza,
Choć nie byliśmy tak bardzo patetyczni,
A tym bardziej tragiczni, żeby jakiś grom,
Zresztą z tak kolorowego bajkowego nieba,
Nawet mnie wyobraźnia tak daleko
Nie porywa na Pegaza grzbiecie i skrzydłach.
Obłoki i ogony słońca krzyczały do nas hardo:
Nie rezygnujcie z twardego stąpania po raju.
Bystro patrzcie gdzie spadają jabłka,
Czy przy jabłoni, czy słodkie, czy soczyste,
Czy sam wąż im kształt i smak gorzki dał.
I jeszcze los podszepnął dziki i pod prąd.
Owoc wolny szukający nowych rajów
Pod obcymi niebiosami, to robaczywe jabłko
I nic, że z robala w nim wylyni się motyl.
Pamiętajcie taki motyl choćby najkolorowszy,
To tylko miraż, imię jego cywilizacja śmierci,
Zatem zawsze to czarny anioł stróż kata.
A anioł, ten nasz,typowy błekitny beskidzki,
Będąc trochę na rauszu od naszego szczęscia,
Przysiadł pod krzyżem, między dziewiąta,
A dziesiątą stacją Golgoty Beskidów
I pisał wiersz, dytyramb i jednocześnie hołd
Prostocie, uczciwości, pracowitości,
Sprawiedliwości dobrych ludzi, choć władzy.
Oni czasem są, pięcioro sprawiedliwych,
W których Stwórca ma wieczne upodobanie
I przez ich siłactwo nie gubi, choć powinien
I wciąż i wciąż próbuje dotrzeć
Odnowić przymierze wołając na polu.
A ptaków w raju nie było poleciały odleciały
Na odsiecz duszy zrośniętej z ramieniem,
Które w rozpaczy zagubienia ciskało
W ludzi anioły i kamień za kamieniem,
A szczęście je omijało, że nawet nadziei
Trudno się było uczepić i wszczepić w myśl
Mimo wbrew ponad aż złość wykrzyczaną,
Ale modlitwę przecież słuszną wywodzącą
W miłość aż po grób w misterium wina.
Pająki już plotą linę, a ptaki czekają cierpliwe
I przyjdzie ich czas podniosą duszę w rozum
I sprzęgną się obie kuźnie w ogień żar bunt.
Wyjdzie człowiek przed siebie i zyszczy mu.
A na szczycie Matyski młodzi nie wierzyli
Swoim oczom i potrzebowali lornetki,
Żeby dotknąć wody krwi i lodu, a ciekawe
Czy poczwórnymi oczy uchwycili wiatr,
Czy wystarczył jego dotyk i uszu świadectwo,
Choć przecież przejrzeć na wskroś wiatr,
To już by było w ich życiu coś, coś więcej
Niż może dać złota nawet odznaka PTTK.
Poszli szamocąc językami powietrze w kark.

297 721 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!