Niebo pękło nade mną i zbyt mocno krwawi, a ziemia łakoma spija gęstą ciecz, usuwa się grunt pod mymi stopami, przede mną widnieje ognisty miecz. Skrzydła aniołów czerwienią przemokły, z ich ust wydobywa się żałobna pieśń, deszcz aniołów spada i świat staje się mokry, a skały rozkrusza przenikliwy ich śpiew. I drzewa zrzucają swoje korony, niczym przez lud znienawidzony król, sępy chwytają zarodki w swe szpony, na ziemskiej szyi zaciska się wisielczy sznur. A niebiańska rana wciąż poszerza swe brzegi, niebo trzęsie się z zimna, wylewa gorzkie łzy, a człowiek pląsa w ciemności, zataczając kręgi, nie pada na kolana - śmieje się i drwi. I niebo w końcu spadnie na ziemię rozkruszy się jak szkło, szeregi dusz nie odnajdą swych domów, nagością rozbłyśnie zwycięskie zło...