Nadejdzie blady świt z gęsią skórką na ramionach oraz gęstą chmurą na dworzu przez którą horyzont zanika. Kropelki na szybkie ustawiać się będą sznurem, a budzik pocznie dręczyć wciąż sennego człowieka. Usta ułożą się w grymas, wzrok nieobecnie zawiśnie na ścianie. W środku zrodzi się konflikt o tym czy sensowne w ogóle wstawanie. Potem dzień pomknie szybko hamując jedynie momentami, gdy tak jakoś nam żmudno, w ekrany wpatrzeni, każdym ruchem ociężali. Kolejnie nadejdzie ciemność, zarzucając powabnym szalem. Ta sama droga, ten sam ciąg czynności, objawia się zmęczenie, czasem zdołasz gdzieś wepchnąć drobne przyjemności. Z upływem dni, z ciągłością rutyny to wszystko staje się aż nad to przyziemne. Bezmyślnie zapalasz światło witając swoje cztery ściany. Patrzysz jak ten kwiatek na oknie więdnie. Wiedz jedynie, że to tylko kaktus nie łatwo by uśmierciła go susza lecz ciemność się pogłębia, staje co raz bardziej ciasna i duszna.