Słowo po słowie
Na wodach pływałem wzburzonych,
Gdzie głupota to jedyna ucieczka,
Gdzie głębia i toń chytra, zdradziecka,
Łowiła mędrców w myśli zagubionych.
Tonęli, ginęli w sztormach idei,
Nad świat sztandar mądrości – wiedzieli,
Znali ostanie swe przyrzeczenia,
Odeszli nagle lecz bez zwątpienia.
Pozostało kilku wybrańców losu,
Ci, którzy nie bali się tajemnic głosu,
Pozostali, by nieść swe przesłanie,
By szukać siebie w tłumie – nagle wołanie.
Stanęło dwóch nagich naprzeciw siebie,
Wspomnieli czasów niepamiętne dzieje,
Po czym poczęli mówić o wyższości,
Łask, wiary, nadziei – prawości.
Poznali jedność dusz swych i serca,
Bo choć każdy z innej światła strony,
Każdy z nich – twórca natchniony,
Każdy z nich pokłosie mędrca.
I począł się wnosić wód mur błękitny,
Gdy umysły wzleciały w chmur eony,
Powstał nurt jeden z dwóch spleciony,
Gdzie mędrzec wciąż trwał – ambitny.
Autor