Na świata scenie teatralnej siedzę, jak Stańczyk przed swym panem. Wokół mam pary zakochane Miłość demonstrujące jawnie. Świat wypełniony jest parami, a ja siedzę - siano mam między uszami.
Wspominam miło dzień który minął. Nabyłem w tym dniu nowego imienia. I kiedy tłum skandujący me miano odszedł, a ja przestałem odróżniać prawdę od złudzenia odkryłem, że autorytety palą.
Ogień szedł z nieba strumieniami, a Bóg przemawiał widziadłami. Tłum ruszył, wrzeszcząc opętańczo w świat niosąc bloki oktagonalne. Obyś się spalił ludu-szarańczo kiedy rozrywki twe tak brutalne!
W niebo wzrósł pręt z zimnego metalu i światło było na jego szczycie. Siadłem przy palu i w mym zeszycie myśli na papier przelewałem patrząc jak w tłumie pada wystrzał za wystrzałem.
Jak szybko umrę? pomyślałem gdy wszystkich moich bliskich stracę. Gdy mózgi ludzi są spleśniałe a w myślach mają tylko płace. I tak jak przed królem Stańczyk-błazen siedzę, na świata scenie teatralnej.