na stromym brzegu czarna wierzba rośnie z jednej gałęzi smętnie zwisa lina pod drzewem wartko płynie struga srebrna i żółte kwiaty wyzłacają zrąb chmur brzuchy czarne przygniatają przestrzeń tylko gawrony naruszają ciszę dłonią dziewczyny rwane zioło złote szepty zaklęcia i nuty bezgłośne jego już nie ma zdjęli tuż po świcie nocy przeklętej owoc nabrzmiały została z miłością nigdy nie wyznaną ustami spragnionymi ust marzenie grzeszne gdyby wiedziała gdyby raz odważnie wyznał pragnienie co spalało duszę jego zabrali ona zbiera zioła kiedy świt przyjdzie ona go nie spotka