Na żałobników prezydenta Gdańska
( poprawiony)
Muszą minąć lata
Czem pospół pojmie zrozumie
Wpierw ochłonąć powinien
A nawet zapomnieć
Jak świece palił
Jak przeżywał i tłumnie gromadził
Po to by
Któregoś wieczora
Po latach
Ot tak przypadkiem
Ktoś wspomni czasy
Gdy kradli worami
Jak rosły fortuny baronów
A kłamstwo w lakierkach tańczyło przed nosem
Potem wymienią i jego w szeregu
Schodzących po schodach do piekła
I cisza nastanie
Zakończy szczera dyskusja
Przypomni czeladź olśniona
Jak za propagandą trąbiła
W głupocie jak w bagnie brudnym
Po uszy swe tkwiła
I spać pójdzie wcześniej
By już nie myśleć i nie wspominać
Wyłączyć światło
I zasnąć
Gdy jednak w radiu zabrzmi ponownie
The Sound of Silence
Co stał się o dziwo
Hymnem cwaniaków
I ludu łatwowiernego
Ręka w odruchu bezwarunkowym
Kkanał przełączy
Tak kończą dylematy
W krótkim
Jak jeden ruch szachowy
Człowieku
Autor