Morze to dla Małego Latarnika zbyt daleko. Słyszy tylko jego szum, w muszli przykładanej do ucha rozpoznaje śpiew syren, wyobraża sobie wtedy marchewkowe nosy pienistych bałwanów, niknące grzbiety ryb jakby gasły gdzieś światła Atlantydy.
Z łóżka, morze widać na olejnym obrazie i w matczynych lokach o barwie piasku, co pochylone dotykają policzki.
Kiedy Mały Latarnik zasypia, okręt jej dłoni podpływa łagodnie, kotwiczy, ucisza zmącone fale na czole. Czuwa, a pod tlenową maską kłębi się spokojnie obłok dziecięcego oddechu.