Mimika ust, brak słów i prócz oczu Wszystko się kłania. Serce bez ubrania, Zamglone sny każdej nocy.
Listopadowy wiatr kroczy przez świat, Sypiąc iskrami ognisk z liści. Na pewno jutro się przyśni Zziębnięty wspomnieniem kwiat.
W otwartych dłoniach nic już nie płonie, Ot, łyżkę utrzymać choć trzeba. Nie ma się o co gniewać, Wystarczy ptaki liczyć na futonie.
Czas żwirem chrzęści pod butami, W tańcu zapomnianych kroków, Lub stuknie rzucony z boku Co większy kamień.
Siedzących na ławce poderwą latawce Na linkach z jedwabnych nici. W bezlistnym parku głos już nie krzyczy, Z pluskiem utonął w cienistej sadzawce.
Wtuleni na glebie, obłoki na niebie. Imiona wytarte jak krople nic nie warte. Karty z dzienniczka wydarte W niepotrzebnym gniewie. Wygodny karcer Z rąk wytrąca lance, A uśmiech dziękuje za Ciebie Płomykiem tlącym się ledwie.
Te wiersze to taki mój osobisty rodzaj terapii i pamiętniczek jednocześnie. Czasem poplątane jak nić w kieszeni, ale opowiadają samą prawdę. Może dlatego?... Dziękuję za miłe słowa. Pozdrawiam