Marcową odwilżą nie spłyną zimowe smutki ku rozlewiskom wieczornych cisz ciepła szukających dłoni Nie rozsrebrzą się dni pyłem gwiazd miecionych zawieją w wydmy zasp Nagości czekających zieleni szkieletów gałęzi nie okryją szlafroki szadzi i koszule szronów Noc ciemność nieba i ziemi złączy miękką pieszczotą błota aż po zgniłe zatracenie w labiryntach mgieł Raje dalekich lądów wypalą się lutowym słońcem w niepotrzebne już wędrownym ptakom stracone światy Wigilijnym kopiom coraz bliżej swym bezchłodem betlejemskich oryginałów choć w pasterzach i trzodach coraz mniej wiary w biel niewinności bo gdzież jej szukać gdy Herod postępu skazał na rzeź niewiniątka płatków śniegu a niebo szarym pyłem szczodrze błogosławi aniołom zagłady.