Kupiłabym osobowość. Tylko taką proszę, nie matową. Mogłaby uszyta być z zielonej trawy, na nadgarstkach w bransoletach wypełniona miodem na szyi rubinowo krwistym szalem Mogłaby być taka letnio jesienna ale jeszcze, tylko proszę, nie umierająca. A kapelusz, och kapelusz. jeden z tych, wiesz przecież jakich takich och i ach, dużych i pięknych dla samych wielkich dam. Buty wezmę jakie dadzą, płaskie na obcasie w hebanowym kolorze złocie czy marmurze. Kupiłabym ją gdziekolwiek dadzą na targu, w sklepie w sieciówce między gaciami a skarpetkami kupiłabym je od dziecka na ulicznym stoisku od dilera narkotyków czy samochodów Kupiłabym to od maturzystek od prostytutek i bezdomnych. Od zakonnic i księży, od rodziców od gejów i lesbijek od ślepych i głuchych od zdrowych i silnych. Kupiłabym osobowość właśnie taką. No może, trochę byle jaką. Nawet używaną. Nawet na jeden dzień! Zatrutą czy trującą proszę. Potrzebuje jej na jakieś trzy lata temu.